czwartek, 7 marca 2013

II Blame It on the Alcohol (1/2)

-Nareszcie, nogi mi odpadają!- z ciężkim oddechem, wysapała Sophie.
-Nie gadaj tyle, tylko siadaj.- wymamrotała zasapana Emily.
Wszyscy się rozglądnęli po drewnianym, zadbanym, dwupiętrowym domu. Było tu bardzo ładnie – dość duże pomieszczenie w kształcie trapezu, gdzie na jego ukośnych ścianach drzwi do łazienki i sypialni, podłoga wyłożona panelami, skórzane kanapy, nowe meble. między łazienką a garderobą były drewniane schody prowadzące do kuchni, kolejnych dwóch mniejszych sypialni i małej łazienki – letnia mini rezydencja państwa Rush, teraz przepchana młodzieżą.
Rozległa się głośna muzyka, wszyscy wygodnie się rozsiedli i zaczęli głośno rozmawiać. Teraz w drzwiach stanął spóźniony Ian – w ręku trzymał torbę pełną butelek. Max postawił na duży stół szkło i jeszcze jakieś wino.
- To co dziewczyny? Piwo, wino czy od razu wódka? – uśmiechnęli się wszyscy chłopacy.
- Ja sobie spróbuję tego wina, bo wygląda na pyszne! – powiedziała rozbawiana przez Maxa, Zoey.
- Dobry wybór. Rodzice przywieźli z Włoch – odezwał się Max.- ja też zacznę od tego.
- A Ty Sophie? – z rumieńcem i uśmiechem na twarzy zapytał dziewczynę, Ian.- Też to ‘pyszne’ wino? Czy może piwo?
- To ja się z Tobą napiję piwa! – wpatrzona Sophie, wymamrotała również z uśmiechem. –reszta tez wzięła piwo i zaczęli znów prowadzić rozmowy, każdy na inny temat, ale i tak wszyscy słuchali siebie wzajemnie. Po kilku piwach, wszyscy bardzo rozbawieni, pili wódkę, którą załatwił Ian. Kieliszek po kieliszku, nikt już nie kontrolował ilości. Wszyscy dobrze się bawili.
-Emily możesz mi podać torbę Sophie? – zapytała lekko wcięta, zresztą jak wszyscy, Zo.- a możemy tutaj?
-No pewnie, rodzice szybko nie przyjadą, więc się wywietrzy – wciął się Max – syn właścicieli.- a Wam to nie przeszkadza, że zapalimy?
-Spokojnie, ja i tam muszę wyjść, przypilnować steków na grillu.-odpowiedział, jedyny niepalący z grona przyjaciół, Ian- Sophie wpatrywała się w niego, póki chłopak nie puścił do niej oczka i uciekł do ogrodu, w którym była altanka, pełno kwiatów i trzy ławeczki wokół rozgrzanego grilla.
W wielkim pokoju nagle uniosła się wielka chmura dymu, jeszcze słychać było kilka kliknięć zapalniczki i wszyscy delektowali się smakiem papierosów. Na stole leżało kilka paczek, przeróżne – cienkie, długie, grubsze, miętowe, zwykłe, owocowe – do wyboru, do koloru.
-Jest jeszcze piwo? – zapytała So reszty.
- Jeszcze 3 butelki, ostatnie. – Odpowiedział Bart spoglądając na dziewczynę zalotnym spojrzeniem. Ona jednak szybko odwróciła wzrok na palącą Zoey i przewróciła oczami, ta zaśmiała się i szepnęła do Bart’a, że jej chodziło tylko o piwo, a nie ‘big love’, lecz ten speszony i smutny, wyciągnął tylko kolejnego papierosa i bez słowa palił.
- To jest śmieszne, ale szkoda mi Bart’a jest słodki w tych ‘nieudanych zalotach’. – mówiła w łazience Zoey.
-Nie denerwuj mnie nawet, on jest psychiczny. Czy nie rozumie? Mi się podoba Ian, nie on. I niech to pojmie wreszcie, bo to staje się denerwujące. – wybuchła przyjaciółka.
- Oj, przestaje już, bo widzę że to bardzo drażliwy temat.- Zoey otworzyła drzwi, zza których tylko rozejrzała się w poszukiwaniu jednej osoby, gdy ich wzrok się spotkał, zamknęła drzwi i przytuliła So.
- Co się stało? – spytała zaskoczona dziewczyna.- ktoś już się najebał?
- Nie, nie, nie! Przyszedł. ON tu jest. Mike Kemp, tu przyszedł. So jak wyglądam?! – zauroczona dziewczyna zaczęła się przeglądać w lustrze, czesać włosy i malować usta błyszczykiem Emily.- Sophie, ja tam nie wyjdę. Proszę Cię, patrz jaki on jest nieziemski!
- No weź przestań, idź do niego, przecież widać, że jest tobą tak samo zainteresowany, jak ty nim.- nie patrząc na dziewczynę, otworzyła drzwi i wypchnęła Zo, która wpadła wprost na Mike.- jego dosyć duże niebieskie oczy i kruczo czarne włosy sprawiały, że miała motylki w brzuchu. Mike był chłopakiem który umiał i lubił dobrze się ubrać. Miał na sobie czarne rurki, białą luźną koszulkę na krótki rękaw i fioletowe vans'y.
-Przepraszam, cześć!- otrząsnęła się i nerwowo spojrzała na Sophie, która wychodziła właśnie do Iana, tylko w drzwiach krzyknęła: ‘Nie ma za co, ja ciebie bardziej!’, a Zoey wpatrzona jeszcze w Mike'a uśmiechnęła się, a ten odwzajemnił uśmiech i podaj jej do ręki ulubiony sok, chipsy i trzy piwa – jej ulubione.
- O dziękuję, pamiętałeś jakie, jesteś kochany…- uświadamiająca sobie, swoje słowa stała, jak wryta póki nie podeszła do nich Emily.
- O cześć, masz może coś do jedzenia? – zapytała zdyszana z rozmazaną pomadką na policzku, a obok przybiegł i przytulił ją po raz setny do siebie, Dann.
-Idźcie do kuchni, tam na pewno znajdziecie coś dla siebie. - uśmiechnął się Mike. Dann i Emily tak jak usłyszeli tka zrobili. Poszli do kuchni w poszukiwaniu jakiegoś gastro.
Sophie wyszła z łazienki i usiadła na sofie słuchając nudnej rozmowy na temat szkoły Zo i Mike'a. 
- A może dalej grzejemy ? - zapytała So wyciągając zza sofy jeszcze jedną 0.5.
- No z chęcią – powiedział Ian wchodząc do pomieszczenia i postawił gorące steki na stole.
Nagle z nienacka zbiegły się tłumy. Wszyscy ludzie którzy byli obecni na działce stanęli dookoła stołu i zaczęli delektować się świeżymi stekami.
- No to żeby nie jeść na sucho – Zo wzniosła toast, a Mike podkręcił głośniki.
Wszyscy wypili i bawili się napełniając szkło co chwile polskimi wyrobami.
- Stop zabawa ! - wrzasnęła z całej siły Emily, przyciszając muzyke.
- Co jest? - zapytał przestraszony Max.
- Fajki się skończyły – wydukała pijana dziewczyna.
- Nie tak szybko. - powiedział Ian wyciągając z plecka 3 paczki papierosów.
- Jak zawsze kochany – mój bohaterze! Powiedziała zalotnie Sophie i wyciągnęła rękę w kierunku jednego z opakowań.
Rozległ się dźwięk pstrykania zapalniczek, a muzyka znów grała na fula....... 


********************************************************************************************
- To na górze to I część tego rozdziału druga będzie za tydzień. Oczywiście jak się wyrobimy.:) Mamy nadzieje, że ktokolwiek to przeczyta, ale nawet jeśli nie nie będziemy z tego powodu płakać, bo piszemy to dla siebie. Nie no w sumie fajnie by było jakby ktoś to czytał :D hyhy:). No to tak: jeśli ktoś to czyta to bardzo serdecznie go pozdrawiamy. :*

- S. & Z. 

niedziela, 17 lutego 2013

I. Początek

3 dzień szkoły. Ostatnia klasa Gimnazjum w Tulsie. Wielkie wymagania nauczycieli już od początku roku szkolnego. 'MUSICIE SIĘ UCZYĆ, NIEDŁUGO EGZAMINY' tak brzmiała ciągła wymówka nauczycieli, gdy nie przerobiony materiał na lekcji młodzież musiała nadrobić w domu.
Korytarze poprzepychane młodzieżą, która myśli jeszcze o wakacjach, buchały zniechęceniem tą całą nauką i egzaminami.
- Cześć! - usłyszały Sophie i Zoey zza pleców gdy dążyły do klasy biologicznej. Odwróciły się, a im oczom ukazał się Ian Craven ; wysoki, zbudowany blondyn o niebieskich oczach. Uczył się w klasie razem z dziewczynami. Należał do ich 'paczki', w szkole był chłopakiem, który nie musiał długo starać się o względy u dziewczyny. Wręcz przeciwnie; to one oddały by wszystko by chodź raz Ian obdarował ich uśmiechem.
O hej -odpowiedziały przyjaciółki, niemal razem. Zawsze robiły wszystko wspólnie. Już od 3 lat były jak papużki nierozłączki.
- To kiedy powtórka? - spytał dosyć nieśmiałym głosem, drapiąc się po barku.
- Za naukę byś się wziął, wakacje się już skończyły - odpowiedziała So i obdarowała go uśmiechem.
- So oczywiście żartuje - dodała Zoey gdy zauważyła zrezygnowanie chłopaka.
- Nie - odpowiedziała Sophie. - Sądze, że mama nie użyczy mi już działki, kiedy zobaczyła sofę i werandę wysmarowaną ketchupem. - Zaśmiała się.
- A co byście powiedziały, na działke Maxa? - zaproponował, gdy na korytarzy rozbrzmiał dzownek.
- Kuszące - odpowiedziała Zo - pogadamy później. - Rzuciła i wszyscy weszli do klasy.
Nudna lekcja ciągnęła się w nieskończoność. Zasady BHP i PZO były wmawiane od najmłodszych klas, więc nikt ich już nie słuchał. Znienacka w Sophie uderzyła jakiś papierowy samolocik. Dziewczyna podniosła ją z ziemi i rozłożyła starannie złożony model i z uwagą przeczytała treść.
'Ty, ja, Zoey, Emily, Damien, Will, Milo, Edith, Bart i Mike. Sobota około 12. działka u Maxa. Pare butelek i dobra zabawa. Piszecie się? - Ian.'
So uśmiechnęła się i podała karteczkę siedzącą przed nią Zoey.
- No nieźle. - powiedziała Zo gdy tylko przeczytała.
- Panno MacCartney, czy aż tak ekscytują Cię te zasady? - spytała nauczycielka, patrząc swoim srogim wzrokiem.
- Nie, przepraszam - odpowiedziała Zoey i wrzuciła karteczkę do plecaka.
Pani Russo była niezbyt lubianą nauczycielką, ciągle wstawiała pały za gadanie, więc żadne z nas nie chciało ryzykować oceną i do dzwonka siedzieliśmy cicho jak makiem zasiał.
Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy wybiegli z klasy.
Przerwa było dosyć nudna, nic ekscytującego. Wszyscy gadali o wakacjach, co się z nimi działo, gdzie to oni nie byli i inne dyrdymały z wakacyjnego życia. Dziewczyny rozsiadły się na ich ulubionych fioletowych kanapach, które stały w pobocznych korytarzu prowadzącym do pokoju dyrektora. To było ich ulubione miejsce w szkole. To tam mówiły o połowach tajemnicach, obgadywały wszystkich i kłóciły, chodź to zawsze były 5 minutowe kłótnie. Było to ciche miejsce, nikt tam nie chodził, bo jak to często bywa młodzież omija dyrektora szerokim łukiem.
- W końcu was znaleźliśmy – powiedział uśmiechnięty Ian, za którym stała Emily Montgomery – ładna dziewczyna o brązowych włosach, która była jedną ze szkolnych przyjaciółek Sophie i Zo – oraz Max Rush – dosyć wysoki i szczupły blondyn.
- Gratulujemy – uśmiechnęła się Zo i ruchem ręki zaprosiła na kanapy.
- A więc co z tą działką? - powiedziała So z intryganckim wyrazem twarzy. Sophie Rose była ładną dziewczyną. Wysoka, długie włosy w kolorze ciemnego blondu, oraz szare oczy. Miała hopla na punkcie mody. Lubiła się dobrze ubrać. Kochała pływać. Co roku w wakacje, gdy weszła do wody nie można było jej z niej wyciągnąć, praktycznie była człowiekiem rybą. Była także dosyć uzdolniona. Miała talent artystyczny. Grała na pianinie i wychodziło jej to bardzo dobrze. Dla niektórych była bardzo miłą dziewczyną, lecz w niektórych sytuacjach miała diabła za skórą. Lubiła czasem pokombinować, żeby osiągnąć swój cel. W perspektywie czasu okazało się to pozytywną cechą, bo gdy przyszła do szkoły jako 'ta nowa' szybko zyskała znajomych i przyjaciół. Jedną z bratnich dusz poznanych w tym czasie byłą właśnie Zoey.
- Przyszliśmy to właśnie uzgodnić – odparł Max siadając na sofie.
- To w sobotę spotkalibyśmy się przy Tesco i poszlibyśmy na działke. - dodała Emily.
- A co z ekwipunkiem? - spytała nieśmiało Zoey. Która na co dzień była bardzo gadatliwą osobą. Różniły się Sophie i to bardzo. Chodź zawsze się ze sobą dogadywały. Zoey MacCartney była ładną brunetką o ciemnych włosach do ramion, bardzo szczupła i dosyć wysoka , choć niższa od Sophie. Ma duże oczy koloru jakiego nikt dotąd nie spotkał, była wsadzona tam całą tęcza. Jej spojrzenie było hipnotyzujące. Bardzo szalona istota, która nie mogła przestać gadać. Uczyła się bardzo dobrze. Kochała książki. Na pozór była bardzo miłą i uczynną dziewczyną, choć tak samo jak So miała piekielne pomysły.
- To się załatwi wcześniej - zaśmiał się Ian. - Tylko musimy się zrzucić, jeszcze na jakieś gastro.
- Nie ma problemu, to na jutro przyniesiemy – odpowiedziała Zo, a Sophie tylko przytaknęła.
- To my już wam nie przeszakadzamy – odrzekł Max i zaczęli się zbierać – zgadamy się jeszcze jutro.
- No ok. - odpowiedziały dziewczyny, a znajomi zniknęli za rogiem.
Na wygodnych kanapach znów pozostały dwie przyjaciółki, które znów zaczęły plotkować.
-Popatrz kto idzie! Zo szybko szturchnęła Sophie i zamaszyście ukazała wysokiego bruneta z kręconymi włosami i aparatem na zębach - był to Olivier, dobrze ubrany chłopak, który był nieziemski! Na jego widok Zo i So piszczały, choć nigdy, jeszcze z nim nie rozmawiały.- teraz dziewczyny rozpływały się na jego widok i tak lustrowały go wzrokiem, póki ktoś nie wrzasnął im do ucha.
-Heeej!? Dziewczyny żyjecie? Ile jeszcze do Was krzyczeć? – stanęła przed nimi Emily, która jak zwykle poprawiała długie włosy.
-Cześć, co się stało? – odparły zapatrzone przyjaciółki.
-Chciałam zapytać, czy pójdzie ze mną po szkole zapalić..-z uśmiechem na twarzy, czekała na naszą odpowiedź.
-No możemy pójść, tylko nam się już skończyły i najpierw trzeba zajść na Marlborough Street i kupić paczkę. To ja mogę zajść, tylko będziecie musiały poczekać.- Zoey wyciągnęła z kieszeni obcisłych dżinsów drobne i zaczęła przewracać pieniądze w ręku.- mam 5.90, to jak się dołożycie, to pójdę kupić, tylko Wy zajdźcie do kiosku i kupcie ogień.
- Okej! - z wielkim uśmiechem na twarzy i błyskiem w oku powiedziała Sophie wraz z Emily.
Nagle rozbrzmiał głośny dzwonek i wszyscy zaczęli biegać po korytarzach do swoich sal. So i Zo szybko pobiegłyśmy do sali, bo była matematyka, a nauczycielka nienawidziła spóźnień.

***********************************************************************************
- Pierwsze natchnienie za nami. :) Mamy nadzieję, że nie przysnęliście czytając te dyrdymały. Przepraszamy za wszystkie błędy i niedociągnięcia, ale, ale to jest nasz pierwszy rozdział w całym życiu. :) Mamy nadzieję, że wrócicie do nas <3 
- S. & Z.